Na rynku w Stanisławowie, wśród mrowia ludzi, stoi szewc Aron Kapłan: raz łapie się za głowę, to znowu sięga nerwowo do kieszeni. Lamentuje:
— Gewałt! Okradli mnie! Zarżnęli, zamordowali!… Dziś jeszcze miałem pieniądze w kieszeni! Na pewno w kieszeni! Gdzie moje pieniądze?!
— Panie Aron — odzywa się ktoś z tłumu — przeszukaj pan jeszcze raz kieszenie!
Aron szybkimi, nieskładnymi ruchami obmacuje odzież.
— Ni ma, niii ma!
— Panie Aron — zauważył ktoś — a nie zajrzał pan jeszcze do tylnej kieszeni spodni!
Kapłan spojrzał złowrogo na mówiącego:
Też pomysł! Jak ja tam mogę zaglądać? Jeżeli zajrzę I też ta ich nie będzie, to ja już zupełnie przepadłem…